Styczeń w końcu jest taki jak być powinien – mroźny, śnieżny, piękny. Nowe klisze czekają na wywołanie, a tymczasem chciałam powrócić do kilku wspomnień z najpiękniejszej zimy, jaką udało mi się uchwycić. Mieszkając w Szwecji trafiłam na wyjątkowo ciepły rok, przez co Północ zupełnie nie kojarzy mi się z odstraszającym zimnem. Przeciwnie, zima, którą pamiętam była w większości słoneczna i łagodna. Było dużo chłodnego ostrego światła, trzeszczący śnieg i niesamowicie zmrożone drzewa. Pamiętam też jak pewnego razu wsiadłam w przypadkowo wybraną podmiejską kolejkę, tym razem na wschodnie wyspy, na których wcześniej nie byłam. W pociągu jechało tylko kilka innych osób, i każda kolejna stacja była tylko coraz bardziej pusta i otoczona lasem. Postanowiłam podążać za starszym panem z nartami i tak oto trafiłam na leśne ścieżki, które zaprowadziły mnie prosto na ośnieżoną, zamarzniętą taflę jeziora. I choć nie byłam tak odważna jak większość Szwedów dookoła, w końcu postanowiłam powoli podążać za nimi. O tym gdzie dotarłam, i o kilku innych zimowych trasach spacerowych, już niedługo!
3 komentarze
Przepiękne zdjęcia! <3 Te analogi to są jednak do kochania.
Dziękuję <3 I to prawda, ostatnio skupiłam się głównie na cyfrowych zdjęciach, ale to zupełnie nie to samo!
Jak pięknie! Nic tylko spacerować i spacerować.:)