Zanim w końcu pokażę Wam zdjęcia z codziennego życia w węgierskiej stolicy, zajrzyjmy do jeszcze jednego małego miasteczka na prowincji. Nigdy nie kupiliśmy książkowego przewodnika, ale jestem pewna, że w każdym artykule o nazwie „Co warto zobaczyć na Węgrzech” można przeczytać o Hollókő. „Kruczy kamień”, bo tak można przetłumaczyć jej nazwę, to mała wioska niedaleko północnej granicy kraju, funkcjonująca raczej jako skansen niż prawdziwe miasteczko, to też jedyna węgierska wioska wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.Na szczycie pobliskiego wzgórza znajdują się ruiny zamku, z których rozciąga się piękny widok na zielone okolice miasteczka. Z zamkiem związana jest też legenda, która tłumaczy tajemniczą nazwę miasteczka. Według niej, dawno dawno temu lord mieszkający na pobliskim zamku porwał piękną dziewczynę. Nie wiedział jednak, że jej opiekunka była czarownicą, która szybko zawarła pakt z diabłem, by uratować swoją podopieczną. Pomocnicy diabła skradli się do zamku pod postacią kruków i zabrali z niego kamienie, zostawiając budowlę w ruinie. Kruki były też na tyle mądre, że z wykradzionych kamieni zbudowały nowy zamek, ten właśnie na wzgórzach dzisiejszego Hollókő. Centralnym punktem wioski jest kościół, i to też do niego Hollókő przyciąga dziesiątki turystów. Miasteczko jest bowiem najbardziej znane ze swoich obchodów Wielkanocnych – już od Wielkiej Soboty można zobaczyć tam mieszkańców w tradycyjnych, bogato haftowanych strojach, i zapoznać się bliżej z lokalnymi zwyczajami. Szczególnie ciekawy jest też dla turystów świąteczny poniedziałek, kiedy to dziewczęta muszą uciekać przed wiadrami zimnej wody. Dla nas nie jest to może nic nowego, ale zdecydowane taki Lany Poniedziałek budzi ogromne zainteresowanie wśród innych turystów. My zdecydowaliśmy się na wizytę na początku czerwca, kiedy to w wiosce nie było prawie nikogo. Naszym towarzyszem stał się za to przeuroczy pies, który podążał za nami odkąd tylko wysiedliśmy z autobusu.
W wiosce-skansenie można zajrzeć m.in. do Muzeum Sztuki Ludowej (Miveshaz), Muzeum Lalek (Babamuzeum), Muzeum Hollókő (Falumuzeum), domu drukarza oraz tkacza, czy Muzeum Poczty. Zwiedziliśmy prawie wszystkie, choć tylko w niektórych dostępne były materiały po angielsku. Najciekawiej było w pracowni drukarza, gdzie właściciel bardzo starał się wytłumaczyć jak najwięcej, chociaż nasz podstawowy węgierski zupełnie nie pomagał. Na szczęście zjawili się inni turyści, z pomocą których udało nam się lepiej porozumieć, i mogliśmy wykonać nawet własne druki lokalnych rysunków. Dwa razy zajrzeliśmy też do muzeum poczty, gdzie można było też dostać specjalną pieczątkę i stare znaczki z listonoszami, które jak widać wykorzystałam na wysyłanych pocztówkach.
Być może, jeśli odwiedza się Hollókő w czasie świąt, wydaje się być bardzo „turystyczne”, ale na nas wywarło bardzo pozytywne wrażenie. Żałowałam, że nie zostajemy tam chociażby na jedną noc, było tam tak spokojnie i sielsko. Mimo, że sama wioska jest naprawdę malutka i można spokojnie zajrzeć wszędzie w ciągu kilku godzin, okolice są tak piękne, że chętnie zostałabym tam dłużej i pospacerowała po pobliskich wzgórzach.
3 komentarze
Szkoda, że legenda nie tłumaczy czemu niemal wszystkie rysunki i figurki przedstawiają kruki z obrączką w dziobie.
To nie te kruki! 😉
Fajne zdjęcia 🙂 My bardzo lubimy podróżować chociaż nie zawsze w realu. Często za to bawimy się w podróżowanie palcem po mapie. Będziemy tu zaglądać 🙂